Sabina Czupryńska
jest autorką scenografii i kostiumów zarówno w filmie jak i w
teatrze, jest projektantką odzieży, torebek, biżuterii. Jest
również autorką tekstów piosenek, tomu opowiadań, kilku
powieści. Lubi szybką jazdę rowerem nad brzegiem morza, wolną
jazdę obwodnicą trójmiejską. Uwielbia szampana.
Kobiety z domu
Soni to pierwsza moja „przygoda” z powieściami Autorki.
Pięć pokoleń
kobiet. Chcą być piękne i kochane, muszą zawalczyć o siebie i
swoje szczęście.
Historia
rozpoczyna się w małym miasteczku, a kończy w wielkim mieście.
Jest jak rodzinny album z pożółkłymi zdjęciami, na których
wrażliwy fotograf uwiecznił pięć wyjątkowych kobit: prababcię
Antonię, kek córkę Julię, wnuczki Basię i Jagodę oraz
prawnuczkę Sonię. Wszystkie, połączone więzami krwi niczym
łańcuchem splecionych rąk, przekazują sobie to, co w nich
najpiękniejsze, ale i to, co głęboko skrywane.
Piękna, rodzinna
opowieść o kobietach i dla kobiet. Cztery pokolenia. Różne
charaktery, różne priorytety, różne oczekiwania od życia, od
siebie, od innych. Ale są wspólne więzy krwi. I są marzenia,
które nie zawsze się spełniają.
Jest w tej powieści
nostalgia i stara prawda...
/.../ Nie,
kochanie, nie. Ja już się najadłam, napiłam, nażyłam,
namyślałam... Ja już niczego nie wiem na pewno. Może jedynie to,
że chciałabym umrzeć, wiedzą, że jesteście szczęśliwi. /.../
że się szanujecie. Że siedzicie razem przy stole i że okazujecie
sobie szacunek przy posiłku. Bo taka wieczerza jest jak życie,
kochanie. Nie jst ważne, że stół suto zastawiony, ale to, że ci,
którzy przy nim siedzą, patrzą na siebie, mówią do siebie,
słuchają się nawzajem. Nieśpiesznie i z uwagą. Jeśli będziesz
miała t wszystkie pyszności, o których marzysz, a nie będziesz
miała z kim ich zjeść, nie będą ci wcale smakować. Pamiętam o
tym /.../.
I jest jakaś
poezja...
/.../ Rozmawiali.
Rozmawiali. To jedno robili wspólnie najmocniej. Bo oprócz tego
mieszkali razem, razem jedli i robili zakupy, kąpali się w tej
samej wannie. /.../ ...ich buty mieszkały razem na tej samej półce
i w nocy, w tajemnicy przed właścicielami, opowiadały sobie o
podróżach, które odbyły tego dnia. Na starym, przedwojennym,
odrapanym z zielonej farby i pogiętym spazmatycznie wieszaku tuliły
się do siebie Jego tweedowy płaszcz i jej mięciutkie, rude
futerko. Obejmowały się pogiętymi w łokciach rękawami,
przyciskały do siebie pachnące ich perfumami kołnierze i
bezwstydnie wypchane w miejscach, na których się siedzi, nakrywały
się wzajemnie, niepomne na sprzeciw rzeczywistości /.../.
Czterysta
siedemdziesiąt dwie strony świetnej lektury. Polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentuj, ale nie obrażaj :-)