środa, 24 lipca 2013

Czytaj, czytaj, czytaj: #5 "Serce w potrzasku" Yves Navarre

W latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku Państwowy Instytut Wydawniczy publikował serię beltrystyczną pod nazwą Klub Interesującej Książki.
W roku 1978 opubikowanych zostało 10 powieści. W tym - "Serce w potrzasku" autorstwa Yves Navarre.



Yves Navarre(1940 - 1994) był znakomitym francuskim dziennikarzem, powieściopisarzem i dramaturgiem. To "Sercem w potrzasku" zwrócił na siebie uwagę . 
Powieść napisana jest w trybie czasu teraźniejszego. Pierwsze strony szły mi opornie, ze względu na ten czas... . Ale... akcja, mimo, że powolna, nieśpieszna, rozciągnięŧa, tak mnie zainteresowała, że już po kilkunastu stronach... przyzwyczaiłam się do stylu, do języka. Bo styl jest różny od tych "powieściowych". Inny. Dialogi są pisane "ciągiem", nie od nowego wiersza, zamknięte w cudzysłowiu. 
"Serce w potrzasku" to dramatyczna historia weekendu rodzinnego. Po dwunastu latach jest okazja do spotkania w rodzinnej, wiejskiej rezydencj.i Spotkanie przy okazji chrzcin okazuje się być ostatnim... . Dlaczego? Nie, tego Wam nie zdradzę... .
Podczas tego spotkania poznajemy historię rodziny bogatego przemysłowca, ich najbliższych członków, ich charaktery. To swojego rodzaju bilans całego dotychczasowego życia, podsumowanie osiągnięć i klęsk.
Powieść od początku buduje napięcie. Wiadomo, że spotkanie nie będzie łatwe, że coś się stanie... . A może już się stało?
Książka nie jest łatwa... .


(...) Jakub również był poetą. Albo raczej był tylko poetą. Piotr przypomina sobie nagle o zeszycie, którego Jakub nie ukrywał, ale nikt nigdy nie ośmielił się go otworzyć. Jakub pilnował tego zeszytu nawet wówczas, gdy zostawiał go na swoim biurku na bulwarze Lannes, w Rivier czy też później w ich podmiejskim pokoju. Zawsze ten sam zeszyt. Pobrudzona, zniszczona naklejka oznajmiała: "Pieśni serca w potrzasku". To wszystko. Nikt nie odważył się go o to pytać. (...)
 
Warto, naprawdę warto sięgnąć po tę lekturę... .





sobota, 20 lipca 2013

Zapiski kapryśnicy (cz. IV)

Skłamałabym, gdybym powiedziała, że do szkoły miałam „pod górkę”. Szkoła podstawowa była „tuż, za rogiem”. Z domu wychodziłam za dziesięć ósma i spokojnym, spacerowym krokiem zdążałam do szatni i majestatycznym krokiem wchodziłam do klasy jeszcze przed dzwonkiem.

Tarcza była obowiązkowa. I musiała być przyszyta. Nie umocowana na agrafkę albo na gumkę. Przyszyta. W drzwiach do szkoły stali dyżurni – lizusy, ze starszych klas, najczęściej z siódmej albo ósmej, którzy albo chcieli się przypodobać wychowawcy lub dyrektorce, albo chcieli poprawić sobie ocenę ze sprawowania. Nigdy, przenigdy nie stałam „na bramce”. Wstyd. Pfuj.

Tak, jak w liceum zawsze siedziałam w pierwszych rzędach, tak w podstawówce zawsze na końcu. Nie wiem, dlaczego. Zresztą, jeśli chodzi o szkołę podstawową, to nigdy nie siadaliśmy tam, gdzie chcieliśmy... . To wychowawczyni nas rozsadzała. No jasne. Ja najchętniej siedziałabym albo z Kaśką, moją naj, naj, najlepszą przyjaciółką (do dzisiaj się przyjaźnimy) albo z Gosią – też przyjaciółką, ale taką już trochę mniej. Ale Gośka dobrze się uczyła i dawała ściągać... . Bo inne koleżanki nie.

Oj, czasami zdarzało mi się, że nie zdążyłam odrobić wszystkich lekcji. Naprawdę nie zdążyłam. Przecież ja miała jeszcze zajęcia pozalekcyjne. Lekcje angielskiego, muzyki, basen. To wszystko zajmowało mi czas. A do tego jeszcze byłam przecież w harcerstwie.

Harcerstwo... . Dostaliście kiedyś pasem po pupie od rodziców? Ja dwa razy... . Ale zapamiętam to chyba do końca życia. Jeden raz to właśnie przez harcerstwo. Naprawdę... .

Zbiórki harcerskie były raz czy dwa razy w tygodniu. Oprócz zabawnej musztry, na której każdy z nas musiał takową przeprowadzić i wiadomo było, że jak ja zaczynam ją przeprowadzać, to będzie się ta zabawa ciągnęła w nieskończoność, były różne dyskusje na temat tego, co będziemy robić na następnych zbiórkach... . Musztra w moim wykonaniu była dlatego taka długa, ponieważ nie potrafiłam (z nerwów) powiedzieć formułki przy meldowaniu o stanie drużyny. Za każdym razem były jakieś pomyłki... . I ciągle „ - Wróć”.
I znowu: baczność, spocznij, kolejno odlicz... . Zamiast „druhu drużynowy” - „zuchu drużynowy”... Wszyscy w śmiech, ja niemalże w płacz, druh drużynowy – czyli nasza wychowawczyni – z kamienną miną - „-Wróć”... i tak bez końca... . Katorga.

A po zbiórce, któregoś pięknego, majowego wieczoru, ktoś wpadł na pomysł, żebyśmy zabawili się w chowanego. Gdzie? Na wewnętrznym podwórzu kamienicy, która była nieopodal szkoły. Świetny pomysł. Do tego jeszcze, aby dziewczynki nie bały się ciemności (bo podwórze było gęsto obsadzone krzaczorami różnymi, jednak oświetlenia tam nie było), każdej będzie towarzyszył młodzian. Dostałam przydziałowego Marcinka, chłopca o głowę niższego ode mnie, grubiutkiego, acz sympatycznego. I schowaliśmy się. Oprócz trzymania za rękę o niczym innym nie było mowy, bo gdzie ja, panienka z dobrego domu miałabym się obściskiwać z jakimś gachem na podwórzu... . Ale... zagadaliśmy się... . Kiedy spojrzałam na zegarek – zamarłam. W domu miałam być... dwie godziny temu... .

Marcinek dzielnie zaproponował mi, że odprowadzi mnie pod samą klatkę schodową. Kiedy dobiegaliśmy do naszej kamienicy, w drzwiach pojawili się moi oboje rodzice – mama z fryzurą niedbałą (czyżby już rwała sobie włosy z głowy?) i tato, jakby z nieco przerzedzoną łysiną (czy on też...?). Marcinek grzecznie powiedział „dobry wieczór”, szurnął nóżką i... już go nie było.
Zdrajca. Zostawił mnie samą... .

W domu musiałam zdjąć ten skórzany, gruby, harcerski pas... . Dostałam po dupsku. Dzielna byłam, nie krzyczałam, nie wyrywałam się. Zasłużyłam. Bolało. Ale nie pupa... . Bolało serce, że Oni tak się martwili, a ja... rozmawiałam z Marcinkiem o ostatnim odcinku „Bonanzy”... .


wtorek, 16 lipca 2013

Czytaj, czytaj, czytaj: #4 "Raz w roku w Skiroławkach" Zbigniew Nienacki, "Niepokoje wychowanka Torlessa" Robert Musil

Bardzo zaniedbałam Was, moi Czytelnicy, Wasze blogi jak również i moje blogi. A to wszystko nie z lenistwa, a z problemów, które... delikatnie mówiąc... przerosły mnie i... nadal przerastają... .
Zapomnienie, oderwanie się choć na chwilę od rzeczywistości zawsze znajdowałam w muzyce i literaturze. No i poczytałam... .

Zabrałam się za książkę Roberta Musil'a Niepokoje wychowanka Torlessa.
I po raz drugi zdarzyło mi się... nie skończyć książki. Zdarza się to Wam czasami? 

Ale... od początku...

Pierwszą książką, jakiej "nie strawiłam" do końca była dwutomowa powieść Zbigniewa Nienackiego Raz w roku w Skiroławkach



Zapewne zostanę zlinczowana przez wielbicieli autora serii Pana Samochodzika, ale nic na to nie poradzę... . Znam osoby, które zachwycają się Skiroławkami, wracają do nich, aby odkrywać coś nowego... . Ja nie udźwignęłam tej prostoty językowej, języka powiedziałabym archaicznego, nudnych, długich opisów... . 

Co rano Kłobuk, przed wiekami zrodzony z wcześniaka zakopanego u progu domu, zmokłą kurę o pierzu poprzetykanym złotymi piórami z ludzkich snów utkanymi przypominający, rusza w swą wędrówkę. Najpierw przechodzi obok domu doktora Niegłowicza, który, jak powszechnie wiadomo, najpierw kobietę upokorzyć musi, nim w nią wejdzie (...)
Potem mija dom Justyny, której co noc roi się, iż on, Kłobuk z belki pod stropem obory spadłszy, swoim nasieniem ją napełnia i dziecko upragnione jej daje (...)

I tak przez dobrych kilkaset stron... 

# # #

Robert Musil, austriacki pisarz, żyjący na przełomie XIX i XX wieku, uczył się w szkole kadetów, potem studiował psychologię, filozofię i matematykę. Był bibliotekarzem, redaktorem jak również wysokim urzędnikiem państwowym.
Niepokoje wychowanka Torlessa to debiut literacki pisarza.  To w tej powieści Musil nawiązywał do swoich lat młodzieńczych.




Rzecz się dzieje właśnie w szkole kadetów, szkole dla chłopców z dobrych domów. 
Są bohaterowie pozytywni i ci z gruntu źli, jest wolno tocząca się akcja, dogłębnie rozpatrywana ze wszystkich stron przez bohatera powieści. Rozważania psychologiczno-filozoficzne przyprawiły mnie o... zaśnięcie nad książką... .
A poniższe zdanie, znajdujące się na 106 stronie tego 247 stronicowego "dzieła" sprawiło, że... odstawiłam książkę z powrotem na półkę mojej biblioteczki...

Wspomnienie straszliwego, cichego, nasiąkniętego smutnymi barwami milczenia pewnych wieczorów przychodziło bezpośrednio po gorącym, rozedrganym niepokoju letniego południa, co niegdyś nawiedził żarem jego duszę niby lotne nóżki chyżego roju połyskliwych jaszczurek.