W
domu rodzice i cała rodzina przykładają ogromną wagę do
tradycji. Dlatego szkoły nie ja sobie wybieram, a rodzice. I tak
liceum kończyłam to samo, co moje kuzynki i kuzyni. Bo tradycja. I
chociaż wcale nie było to liceum najlepsze, a co najgorsze musiałam
do niego kawał drogi dojeżdżać, to nie było w ogóle rozmowy.
Albo to liceum albo... no, nie wiem co... . Maturę zdałam rok temu.
Właściwie, bez żadnych przeszkód. Z egzaminami pisemnymi nie
miała wcale problemu, gorzej było na ustnych. Bo ja się okropnie
stresuję... . Weszłam na salę, stanęłam przed tą komisją...
ten olbrzymi stół przykryty tym strasznym, zielonym suknem...
zupełnie jakbym miała się zaraz na nim kłaść, a oni, pochyleni
nade mną kroili by mnie jak w prosektorium... brrrrr..... . Na stole
leżały rozłożone w kształcie wachlarza karteczki z pytaniami.
Jedna z profesorek, z kamienną twarzą, patrząc na mnie przez te
swoje okropne, żabie okulary, wskazała karteczki i powiedziała:
-
Wybierz jeden zestaw pytań.
Sięgnęłam,
ale ręce mi się trzęsły, karteczki przykleiły mi się do palców
i... ściągnęłam kilkanaście zestawów na lśniące linoleum... .
Matko,
co to było... . Troje profesorów – geografka, biologica i
matematyk rzucili się do zbierania karteczek.
Chyba
myśleli że może chcę je podmienić, albo nie wiem, zniszczyć, bo
zaczęli krzyczeć:
-
Odsuń się!
-
Zostaw to!
-
Nie ruszaj!
Stanęłam
z boku i patrzyłam na tę szopkę. Zauważyłam, że biologica była
bez butów... . Ale numer... pewnie miała za ciasne, albo
niewygodne... . Niestety, przechwyciła mój wzrok, kiedy z
rozbawieniem patrzyłam na jej stopy... i już wiedziałam, że
łatwo nie będzie... .
Kiedy
w końcu pozbierali te tajne karteczki, zdyszani usiedli za stołem,
a raczej... usadowili się, kazali mi usiąść w ławce, przeczytać
pytania i przygotować się do odpowiedzi.
Usiadłam.
Ale nie mogłam się skupić na pytaniach,bo przed oczami miałam
cały czas te nieobute stopy profesorki... . Spojrzałam na „ciało
pedagogiczne” - matematyk coś szeptał do geografki, biologica...
patrzyła na mnie. Niczego nie mogłam wyczytać z jej oczu... .
Nagle
zrozumiałam, że przecież muszę zdać ten cholerny egzamin.
Uczyłam się i jestem przygotowana. Nawet moja mama, moja troskliwa
mama zafundowała mi dziesięć godzin szybkiego repertorium z
geografii u wykładowcy z SGPiS-u.
Nie
mogę jej zawieść... .
Spojrzałam
na kartkę, przeczytałam pytania. Uśmiechnęłam się do siebie...
. Jest dobrze.
-
Czy jesteś już gotowa? - usłyszałam głos matematyka.
Spojrzałam,
czy to do mnie te słowa były skierowane. Matematyk patrzył na mnie
tymi swoimi rybimi, zimnymi oczkami.
-
Tak – odpowiedziałam i wstałam, cicho odsuwając krzesło.
-
To zapraszamy – odrzekł sucho matematyk.
A
potem nie pamiętam... . Naprawdę. Wiem, że odpowiedziałam na
wszystkie, trzy pytania, profesorowie zaczęli się zastanawiać jaką
mi dać ocenę, bo przez całe cztery lata nie byłam orlicą, a tu,
na egzaminie tak mi dobrze poszło, geografica chciała obniżyć i
dać tróję. Matematyk spuścił głowę i udawał, że nic nie
słyszy. I ku memu wielkiemu zdziwieniu, biologica, ta bosonoga,
stanęła w mojej obronie. Pani profesor, tak mi strasznie przykro,
pomyślałam, że zawsze się wyśmiewałam z pani długich,
pstrąkowatych włosów... .
W
końcu dostałam czwórkę... .
O
wpadce „bosonogiej” nic nikomu nie powiedziałam... .
cdn...
Sympatyczna kaprysnica. Czekam na ciag dalszy :))
OdpowiedzUsuńLuciu, będzie... :-)
Usuń...świetny tekst i budzi wspomnienia:)
OdpowiedzUsuńSerdeczności :)
Zamierzeniem moim było właśnie budzić te wspomnienia... . Bardzo się cieszę. :-)
UsuńHaniu:)świetnie się czytało, wybacz, że z doskoku...pozdrawiam ciepło:)
OdpowiedzUsuńMoniś, zapraszam częściej... :-) Serdeczności :-)
UsuńBardzo ciekawe opowiadanie. Podobne do mojej matury, jednak u mnie bez spierania dostałam najlepsze oceny i jacy byli dumni że tak dobrze się nauczyłam. :)
OdpowiedzUsuńA z tymi kolorami wydaje mi sie że w każdym wieku powinno się uważać. ;) Serdeczności Aniu. :)
OdpowiedzUsuńDziękuję. :) Serdeczności. :)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że moja kapryśnica zdaje się być realną. Miód na moje serce... :-) A z kolorami - to prawda - nie należy przesadzać, wszak człowiek nie tęcza :-) Również serdeczności, Dorotko :-)
UsuńNapisane naprawdę z zacięciem. Wartka i interesująca opowieść.
OdpowiedzUsuńTojav, dziękuję :-)
Usuń