Wakacje
zapowiadały się zwyczajnie. Znowu jakiś wyjazd z rodzicami na dwa,
trzy tygodnie nad morze albo w góry, pewnie w lipcu, a sierpień –
lato w mieście. Wieczory spędzane w dyskotekach z koleżankami,
które nie wyjechały. Nuda. A co robić cały dzień? Ile można się
tłuc po sklepach i oglądać wciąż te same ciuchy, buty, torby...?
Basen? Nawet porządnie popływać nie można. Najwyżej postać w
ciepłej zupie... .
Ach,
poznać bogatego, przystojnego mężczyznę, rozkochać go w sobie,
omamić, okręcić dookoła palca, a potem wyjść za niego za mąż
i... wyjechać z tego okropnego grajdoła w świat... . Tak... .
Ale
jak z takim imieniem można poznać kogoś fajnego? Ktokolwiek zapyta
o moje imię, a ja nie skłamię i powiem prawdę, że nazywam się
Zosia... wybucha śmiechem. I od razu docinki, że Zosia Samosia, że
staromodne imię... . Bo to prawda. Rodzice, a właściwie mama
uparła się na to imię. Bo, po babci. A babcia... fajna, nie mogę
powiedzieć, często przynosi mi różne prezenty, ale żeby od razu
imię...?
W
ogóle oni wszyscy obsypują mnie prezentami. Jasne, że mi się
należy. W końcu... na świat się nie prosiłam... .Jak już
jestem, to niech mi kupują najlepsze rzeczy... .
Lubię,
kiedy przychodzą do nas goście. Najbardziej lubię panią Danusię.
Często przychodzi, bo jest najlepszą przyjaciółką mamy. Nigdy
nie wrzeszczy na mój widok:
-
Jak ty urosłaś, moje dziecko.
No,
jeszcze nie rosnę do ziemi... . Jeszcze mam czas... .
Albo
też nie zadaje głupich pytań, w stylu:
-
No, jak tam w szkole?
Przecież
wiadomo, że nudno. We wszystkich szkołach zawsze było nudno... .
Poza
tym, pani Danusia zawsze przynosi mi coś słodkiego. Mama zabrania
mi jeść słodyczy, bo, jak mówi „dba o moją linię”, ale jak
pani Danusia daje mi czekoladę, mama nigdy nie zdąży mi jej
odebrać. A ja myk... i jestem już w swoim pokoju. Tak, tak, jasne,
że mówię „dziękuję”. Ja w ogóle, jestem podobno „dobrze
ułożona”. Ale tylko przy rodzicach. No i w szkole też byłam, żeby się
nauczyciele nie czepiali.
Nie,
nie, nie przeklinam. Uważam, że dziewczyny nie powinny przeklinać.
Nawet jak mnie coś bardzo zdenerwuje, to czasami pod nosem mruknę:
„cholerka”. Ale to przecież nie jest przekleństwo, prawda?
Moi
rodzice też nie przeklinają. Nigdy. Ani mama ani tato. Ani też
nikt z naszej rodziny. Może my jesteśmy jacyś inni? Na ulicy
ciągle słyszę, jak to moja kuzynka mówi „wiązankę kwiatów
polskich” w przeróżnych sytuacjach, wykrzykiwane przez osoby płci
obojga i w bardzo różnym wieku. Może to taka nasza cecha narodowa?
cdn,,,
...Kapryśnica nieco zarozumiała też chyba jest :) Jestem ciekawa cd. Zapowiada się ...intrygująco :)
OdpowiedzUsuńSerdeczności :)
Zarozumiała, zarozumiała... i rozpieszczona. :-) Serdeczności :-)
UsuńJa tylko sie przywitam bo czytalam i czekam na ciag dalszy ( czytalam podczas prob blogowych ) :))
OdpowiedzUsuńLuciu, dziękuję :-) Buziaki :-)
Usuń