Swoje wspomnienia spisała w trzech książkach tzw. serii tysiąca dni.
Tysiąc dni w Wenecji, Tysiąc dni w Toskanii, Tysiąc dni w Orvieto.
Jestem po lekturze dwóch książek. I od razu powiem: nie wiem, jak przebrnę przez trzecią... .
Będąc w Wenecji Marlena poznaje Fernando. Bankiera. Wenecjanina. Zakochują się w sobie... od pierwszego spojrzenia... . Marlena wywraca swoje życie do góry nogami. Przenosi się do Włoch, bierze ślub z ukochanym. Zamieszkują oczywiście razem w mieszkanku pana młodego.
I zaczyna się... niekończąca opowieść... o meblowaniu, układaniu, przekładaniu, segregowaniu i... gotowaniu. Podstawą wszystkich potraw są: oliwa z oliwek - koniecznie virgin oil i sól morska.
Język, moim zdaniem, jest... beznamiętny... .
W Tysiącu dni w Toskanii, dokąd małżeństwo przeprowadziło się wynajmując dom, poznają ciekawych ludzi. Ale... jakże nieciekawie o nich pisze de Blasi... . Nie potrafiła mnie zainteresować swoimi kulinarnymi rewelacjami, pieczeniem chleba, robieniem sałatek ze świeżo zebranych traw i ziół na łące... .
Nawet... śmierć bliskiej osoby... nie zrobiła na mnie wrażenia... .
Nuda, nuda, nuda... .
Tak jak wspomniałam, przede mną jeszcze Tysiąc dni w Orvieto. I naprawdę zastanawiam się, czy nie odłożyć tej wątpliwej przyjemności na czas... bliżej nieokreślony... .
A przede mną wszystkie trzy części ale po Twojej notce straciłam chęć :)
OdpowiedzUsuń