sobota, 20 lipca 2013

Zapiski kapryśnicy (cz. IV)

Skłamałabym, gdybym powiedziała, że do szkoły miałam „pod górkę”. Szkoła podstawowa była „tuż, za rogiem”. Z domu wychodziłam za dziesięć ósma i spokojnym, spacerowym krokiem zdążałam do szatni i majestatycznym krokiem wchodziłam do klasy jeszcze przed dzwonkiem.

Tarcza była obowiązkowa. I musiała być przyszyta. Nie umocowana na agrafkę albo na gumkę. Przyszyta. W drzwiach do szkoły stali dyżurni – lizusy, ze starszych klas, najczęściej z siódmej albo ósmej, którzy albo chcieli się przypodobać wychowawcy lub dyrektorce, albo chcieli poprawić sobie ocenę ze sprawowania. Nigdy, przenigdy nie stałam „na bramce”. Wstyd. Pfuj.

Tak, jak w liceum zawsze siedziałam w pierwszych rzędach, tak w podstawówce zawsze na końcu. Nie wiem, dlaczego. Zresztą, jeśli chodzi o szkołę podstawową, to nigdy nie siadaliśmy tam, gdzie chcieliśmy... . To wychowawczyni nas rozsadzała. No jasne. Ja najchętniej siedziałabym albo z Kaśką, moją naj, naj, najlepszą przyjaciółką (do dzisiaj się przyjaźnimy) albo z Gosią – też przyjaciółką, ale taką już trochę mniej. Ale Gośka dobrze się uczyła i dawała ściągać... . Bo inne koleżanki nie.

Oj, czasami zdarzało mi się, że nie zdążyłam odrobić wszystkich lekcji. Naprawdę nie zdążyłam. Przecież ja miała jeszcze zajęcia pozalekcyjne. Lekcje angielskiego, muzyki, basen. To wszystko zajmowało mi czas. A do tego jeszcze byłam przecież w harcerstwie.

Harcerstwo... . Dostaliście kiedyś pasem po pupie od rodziców? Ja dwa razy... . Ale zapamiętam to chyba do końca życia. Jeden raz to właśnie przez harcerstwo. Naprawdę... .

Zbiórki harcerskie były raz czy dwa razy w tygodniu. Oprócz zabawnej musztry, na której każdy z nas musiał takową przeprowadzić i wiadomo było, że jak ja zaczynam ją przeprowadzać, to będzie się ta zabawa ciągnęła w nieskończoność, były różne dyskusje na temat tego, co będziemy robić na następnych zbiórkach... . Musztra w moim wykonaniu była dlatego taka długa, ponieważ nie potrafiłam (z nerwów) powiedzieć formułki przy meldowaniu o stanie drużyny. Za każdym razem były jakieś pomyłki... . I ciągle „ - Wróć”.
I znowu: baczność, spocznij, kolejno odlicz... . Zamiast „druhu drużynowy” - „zuchu drużynowy”... Wszyscy w śmiech, ja niemalże w płacz, druh drużynowy – czyli nasza wychowawczyni – z kamienną miną - „-Wróć”... i tak bez końca... . Katorga.

A po zbiórce, któregoś pięknego, majowego wieczoru, ktoś wpadł na pomysł, żebyśmy zabawili się w chowanego. Gdzie? Na wewnętrznym podwórzu kamienicy, która była nieopodal szkoły. Świetny pomysł. Do tego jeszcze, aby dziewczynki nie bały się ciemności (bo podwórze było gęsto obsadzone krzaczorami różnymi, jednak oświetlenia tam nie było), każdej będzie towarzyszył młodzian. Dostałam przydziałowego Marcinka, chłopca o głowę niższego ode mnie, grubiutkiego, acz sympatycznego. I schowaliśmy się. Oprócz trzymania za rękę o niczym innym nie było mowy, bo gdzie ja, panienka z dobrego domu miałabym się obściskiwać z jakimś gachem na podwórzu... . Ale... zagadaliśmy się... . Kiedy spojrzałam na zegarek – zamarłam. W domu miałam być... dwie godziny temu... .

Marcinek dzielnie zaproponował mi, że odprowadzi mnie pod samą klatkę schodową. Kiedy dobiegaliśmy do naszej kamienicy, w drzwiach pojawili się moi oboje rodzice – mama z fryzurą niedbałą (czyżby już rwała sobie włosy z głowy?) i tato, jakby z nieco przerzedzoną łysiną (czy on też...?). Marcinek grzecznie powiedział „dobry wieczór”, szurnął nóżką i... już go nie było.
Zdrajca. Zostawił mnie samą... .

W domu musiałam zdjąć ten skórzany, gruby, harcerski pas... . Dostałam po dupsku. Dzielna byłam, nie krzyczałam, nie wyrywałam się. Zasłużyłam. Bolało. Ale nie pupa... . Bolało serce, że Oni tak się martwili, a ja... rozmawiałam z Marcinkiem o ostatnim odcinku „Bonanzy”... .


4 komentarze:

  1. Ppo pupie za spóżnienie dostałam tylko raz, nie paskiem, a ścierką... spóżnienie było nieduże, bo 30 minut, ale od tego dnia wracałam do domu kilka minut przed czasem...i niespóźnianie się zostało mi do dziś, dzięki maminej ścierce użytej przez tatę:) ...Hracerskim "Czuwaj" pozdrawia już nie przyboczna (bo nie mam już prawa do dystynkcji)...ale wierna idei harcerka :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Chyba upal bo nie widze swojego komentarza. to tylko posle Ci buziaki. czytam :)))

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja dostawałam taką reprymendę że wolałabym chyba lańsko ale pasa nie pamiętam. Raz kusiłam tatę biorąc na wytrzymałość i oberwało mi się ale wiedziałam za co. ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Na bramce też nie stałam, a tarczę miałam przyszytą przez mamę. Pamiętam te nylonowe fartuszki, paskudztwo. ;) Mama uszyła mi piękny mundurek. :)

    OdpowiedzUsuń

Komentuj, ale nie obrażaj :-)