środa, 3 kwietnia 2013

Zapiski kapryśnicy (cz. I)

Wakacje zapowiadały się zwyczajnie. Znowu jakiś wyjazd z rodzicami na dwa, trzy tygodnie nad morze albo w góry, pewnie w lipcu, a sierpień – lato w mieście. Wieczory spędzane w dyskotekach z koleżankami, które nie wyjechały. Nuda. A co robić cały dzień? Ile można się tłuc po sklepach i oglądać wciąż te same ciuchy, buty, torby...? Basen? Nawet porządnie popływać nie można. Najwyżej postać w ciepłej zupie... .
Ach, poznać bogatego, przystojnego mężczyznę, rozkochać go w sobie, omamić, okręcić dookoła palca, a potem wyjść za niego za mąż i... wyjechać z tego okropnego grajdoła w świat... . Tak... .
Ale jak z takim imieniem można poznać kogoś fajnego? Ktokolwiek zapyta o moje imię, a ja nie skłamię i powiem prawdę, że nazywam się Zosia... wybucha śmiechem. I od razu docinki, że Zosia Samosia, że staromodne imię... . Bo to prawda. Rodzice, a właściwie mama uparła się na to imię. Bo, po babci. A babcia... fajna, nie mogę powiedzieć, często przynosi mi różne prezenty, ale żeby od razu imię...?
W ogóle oni wszyscy obsypują mnie prezentami. Jasne, że mi się należy. W końcu... na świat się nie prosiłam... .Jak już jestem, to niech mi kupują najlepsze rzeczy... .
Lubię, kiedy przychodzą do nas goście. Najbardziej lubię panią Danusię. Często przychodzi, bo jest najlepszą przyjaciółką mamy. Nigdy nie wrzeszczy na mój widok:
- Jak ty urosłaś, moje dziecko.
No, jeszcze nie rosnę do ziemi... . Jeszcze mam czas... .
Albo też nie zadaje głupich pytań, w stylu:
- No, jak tam w szkole?
Przecież wiadomo, że nudno. We wszystkich szkołach zawsze było nudno... .
Poza tym, pani Danusia zawsze przynosi mi coś słodkiego. Mama zabrania mi jeść słodyczy, bo, jak mówi „dba o moją linię”, ale jak pani Danusia daje mi czekoladę, mama nigdy nie zdąży mi jej odebrać. A ja myk... i jestem już w swoim pokoju. Tak, tak, jasne, że mówię „dziękuję”. Ja w ogóle, jestem podobno „dobrze ułożona”. Ale tylko przy rodzicach. No i w szkole też byłam, żeby się nauczyciele nie czepiali.
Nie, nie, nie przeklinam. Uważam, że dziewczyny nie powinny przeklinać. Nawet jak mnie coś bardzo zdenerwuje, to czasami pod nosem mruknę: „cholerka”. Ale to przecież nie jest przekleństwo, prawda?
Moi rodzice też nie przeklinają. Nigdy. Ani mama ani tato. Ani też nikt z naszej rodziny. Może my jesteśmy jacyś inni? Na ulicy ciągle słyszę, jak to moja kuzynka mówi „wiązankę kwiatów polskich” w przeróżnych sytuacjach, wykrzykiwane przez osoby płci obojga i w bardzo różnym wieku. Może to taka nasza cecha narodowa?
cdn,,,

4 komentarze:

  1. ...Kapryśnica nieco zarozumiała też chyba jest :) Jestem ciekawa cd. Zapowiada się ...intrygująco :)
    Serdeczności :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zarozumiała, zarozumiała... i rozpieszczona. :-) Serdeczności :-)

      Usuń
  2. Ja tylko sie przywitam bo czytalam i czekam na ciag dalszy ( czytalam podczas prob blogowych ) :))

    OdpowiedzUsuń

Komentuj, ale nie obrażaj :-)